piątek, 28 października 2011

Wspomnienie o Krzyśku Klenczonie - Zbyszek Bernolak


__________________________________________________________________________________

Znów muszę odświeżyć pamięć, by wrócić do tych lat minionych, gdy w towarzystwie takich jak ja zapaleńców, za czasów PRL-u, tworzyliśmy grupy muzyczne, grające polski "big-beat" lub inaczej – mocne uderzenie. Współpracę z zespołem "Niebiesko-Czarni" rozpocząłem po gruntownej wymianie zespołu z różnych, głównie osobistych powodów. Wraz ze mną pracę w zespole N-C podejmowali: Zbyszek Podgajny – pianista, bębniarz – Andrzej Nebeski i gitarzysta śpiewający – Krzysztof Klenczon. Pozostali członkowie grupy to Włodek Wander – saksofon, Janusz Popławski – gitara, no i soliści – Benek Dornowski, Marek Szczepkowski – duet śpiewający, Czesław Wydrzycki-Niemen i Michaj Burano.


Tam też wszedłem w świat muzyki i muzyków, którzy tak bardzo kochali to, co robili, że każda impreza, czy nawet próba, była jedną wielką radością. Byliśmy tacy młodzi, entuzjastyczni, pełni wiary w to, co robimy, a jednocześnie trochę zagubieni w tym nowym, pięknym świecie. W towarzystwie tym Krzysiek Klenczon wyróżniał się przede wszystkim ogromnym temperamentem i pomysłowością. To on wygrywał spontaniczne, gorące gitarowe solówki i męskim, silnym głosem śpiewał przeboje Elvisa czy Beatlesów, no i oczywiście polskie przeboje, z czasem swoje własne.

 Wyjechaliśmy, tzn. Zespół N-C, do Paryża, do słynnej "Olimpii", gdzie braliśmy udział w wielkiej imprezie pod tytułem "Bożyszcza młodzieży", u boku takich sław, jak Dione Warwick, Steve Wonder – wówczas 13-letnie cudowne dziecko, czy Frank Alamo – bożyszcze paryskiej publiczności, i wielu innych znanych solistów i grup z calego świata. Zespół N-C został zasilony solistką – Helenką Majdaniec, grupa była nieżle przygotowana, największe brawa zbierali Burano i Czesiek Niemen, wtedy jeszcze wciąż Wydrzycki. Po dwóch tygodniach, wypełnionych muzyką i dodatkowymi imprezami dla Polonii czy też w polskim konsulacie, wróciliśmy do Polski, pełni chwały i nowych przeżyć.

Podpatrzyliśmy też styl grania zespołów zza "żelaznej kurtyny", ich ubiory, fryzury i oczywiście, z entuzjazmem właściwym naszemu wiekowi, wprowadziliśmy to wszystko do naszej socjalistycznej rzeczywistości, co niekoniecznie musiało się podobać rządzącym, ale było entuzjastycznie przyjmowane przez młodzież.

Następna wielka impreza, jaką przeżyliśmy już w Polsce, to wspólny koncert w Sali Kongresowej w Warszawie wraz z legendarną aktorką – Marleną Dietrich, którą tak urzekły piosenki Czesława Niemena, które śpiewał on w "Olimpii", że zgodziła się na przyjazd do Polski na ten właśnie jedyny koncert. Krzysztof Klenczon, tak, jak inni muzycy, stanowił drugą linię, ale w kilku swoich solowych piosenkach dał się poznać jako niezwykle dynamiczny i dojrzały artysta. Miał to, co nazywaliśmy – "Jaja".

Później wyjechaliśmy do Szwecji na trzy miesiące, co zaowocowało zakupem sprzętu, wzmacniaczy i poprawiło brzmienie zespołu. No a potem, w 1965 roku, od N-C odłączyło się kilku muzyków, m. in. Krzysztof odszedł do Czerwonych Gitar, zaś Wander, Nebeski i ja, wraz z moim bratem, Wieśkiem i Piotrkiem, Puławskim utworzyliśmy grupę "Polanie". Była to druga połowa ub. wieku. Zarówno Czerwone Gitary, jak i Polanie szybko doszlusowali do czołówki polskich zespołów i przez parę lat grywaliśmy w kraju i za granicami.
 Od prawej: Krzysztof Klenczon, Jurek Czech, Zbyszek Bernolak i Janusz Pliwko

Po rozwiązaniu się zespołu "Polanie" wyjechałem do USA, do klubu Polonez w Chicago. I tu znów spotkałem Krzysztofa. Niebawem rozpoczęliśmy współpracę pod nazwą Christopher Band, w składzie – Krzysztof – wokal, gitara, Janusz Pliwko – piano, syntezator, Jurek Czech – bębny i ja – na basie. Graliśmy sporo imprez, usiłując zainteresować sobą amerykańską publiczność, ale było trudno. Nasze miejsce, to była jednak Polonia, nasze kluby i restauracje, co każdy z nas w końcu zrozumiał. Jednak, ten okres współpracy dawał nam dużą satysfakcję, bo muzyka, którą graliśmy, była naprawdę dobra. Grupa rozpadła się, Janusz wyjechał do Polski, Jurek do Arizony, Krzysztof musiał zająć się dziećmi, ja stałem się ojcem dwojga dziatek i wróciłem do Polski.

Tam też dotarł do mnie list od Janusza Pliwko i wiadomość o owym ostatnim koncercie Krzysztofa Klenczona. Tam też, w porywie żalu, napisalem jeden z pierwszych moich wierszy, właśnie dla Niego:

Czemu odszedłeś od nas taki młody?
W pełni sił swoich, talentu rozkwicie?
Czemu musiałeś przerwać piękne życie?
Po cóż na niebiańskie
ruszyłeś ogrody?
Wszak tyle jeszcze zagrać można było
słów pięknych tyle – i tyle muzyki
rytmów drapieżnych – i słodkiej liryki,
że i stu lat Twoich też by nie starczyło.
Dziś nam pozostał tylko krzyż ten biały,
który na chwałę zmarłym napisałeś –
niechaj ta chwała, którą im oddałeś
na zawsze będzie przyczyną Twej chwały.

I takim go zapamiętamy – talent, temperament – a jednocześnie Ojciec, Przyjaciel, Kolega-Muzyk!

Zbyszek Bernolak
Foto zespołu w Chicago: Jerzy Skwarek

Dziennik związkowy 9 września 2011
Polish Daily News
Chicago i Illinois
__________________________________________________________________________________

czwartek, 6 października 2011

Pierwsza trasa tramwaju Krzysztofa Klenczona!

__________________________________________________________________________________


Od wtorku 4 października 2011r. tramwaj - Krzysztof Klenczon - jeździ po Gdańsku!
Oto relacja z pierwszej, uroczystej trasy tramwaju. Nadesłał Wiesław Wilczkowiak.

Nadjeżdża!... Tramwaj przyjechał na pętlę oliwską punktualnie

Tramwajem przyjechała pierwsza pasażerka: Alicja Klenczon - Corona


Odsłonięcie napisu na tramwaju - Krzysztof Klenczon

Tłumy reporterów i fanów Krzysztofa Klenczona


Kwiaty dla Alicji

Jurek Skrzypczyk zaintonował piosenkę i już w tramwaju zrobiło się głośno!


Tramwaj mija dom przy ulicy Wita Stwosza  40, w którym mieszkał i komponował piosenki Krzysztof Klenczon

Prezentacja biletów okolicznościowych

W tramwaju Alicja i Wojtek Korzeniewski

Karol Wargin jak przed 50-ciu laty śpiewał piosenkę Mały Miś. Tym razem nie w duecie ale z wszystkimi pasażerami tramwaju

Tramwaj nr 1039 - Krzysztof Klenczon


Odpoczynek  po ciężkim dniu w kawiarni na Manhattanie


Karol Wargin w budynku 'Żaka" - tam, gdzie wszystko się zaczęło!

Karol Wargin do końca z nami. Krystyna i Jurek Klenczon - stryjeczny brat Krzysztofa - reprezentowali Szczytno

Zdjęcie pamiątkowe przy budynku "Żaka", wszyscy z pierwszej trasy...

A jak do tego doszło?
Napisał Wiesław Wilczkowiak, prezes Stowarzyszenia Muzycznego im. Krzysztofa Klenczona "Christopher"

 "W przypadającą w tym roku 30 rocznicę śmierci Krzysztofa Klenczona odbyło się wiele imprez upamiętniających tego artystę.
Z inicjatywy Wojciecha Korzeniewskiego – Fundacja Sopockie Korzenie – odbyło się kilka znaczących uroczystości.
Zapoczątkowano nadaniem nazwy ulicy w Sopocie imieniem Krzysztofa Klenczona. Następnie, w miejscu dawnego Non-Stopu odsłonięto „mural” z wizerunkiem artysty.
W Krzywym Domku w Sopocie odbyła się projekcja filmu o Krzysztofie, na którą przybył „ojciec polskiego rocka” – Franciszek Walicki również pokazano wystawę fotogramów Marka Karewicza przedstawiającą Krzysztofa Klenczona.

Kiedy Zakład Komunikacji Miejskiej w Gdańsku ogłosił ranking na nazwy nowych tramwajów wyprodukowanych przez bydgoską Pesę nie miałem wątpliwości, że jeden z tych nowoczesnych pojazdów powinien nosić imię Krzysztofa Klenczona. W Gdańsku napisał swoje największe przeboje. W tym mieście zaczęła się Jego droga do wielkiej kariery muzycznej.
Wiosną 1963 roku Krzysztof Klenczon i Karol Wargin wracali tramwajem z odległej dzielnicy Siedlce, gdzie w Szkole Podstawowej nr 58, jako studenci 3 roku Studium Nauczycielskiego Wychowania Fizycznego odbywali praktyki studenckie. Przy klubie studenckim „Żak” mieli przesiadkę na inny tramwaj.
Po przejściu przez ulicę zwrócili uwagę na wielki plakat na budynku „Żaka”– „Szukamy młodych talentów”. Decyzja była natychmiastowa. Wchodzimy! Od tego momentu zaczęła się wielka kariera Krzysztofa Klenczona.
 Można powiedzieć, że to tramwaj był tym, który przyczynił się do wybrania
muzycznej drogi artysty.

Gdy zgłosiłem Krzysztofa do rankingu na nazwę tramwaju, odezwały się głosy fanów - malkontentów. Że co? Tramwaj Krzysztof Klenczon? Poroniony pomysł!
Dlaczego nie? Odpowiadałem sceptykom: - Latają samoloty z nazwiskami sławnych ludzi, pływają statki z wypisanymi na burtach nazwiskami. Mogą być, więc również i tramwaje.
Ogłosiłem pomysł na facebooku i dzień po dniu, dzięki licznym fanom artysty, Krzysztof Klenczon awansował w rankingu o kilka pozycji w górę, by na zakończenie - z 777 głosami znaleźć się na drugim miejscu za Alfem Liczmańskim.

Tramwaj przyznany artyście posiadać będzie numer 1039, 39 lat miał Krzysztof Klenczon, gdy zakończył swoje młode życie. Stowarzyszenie Muzyczne „Christopher” wspólnie z Fundacją Sopockie Korzenie pilotuje ten projekt
Nie jest to, ostatnie wydarzenie muzyczne w tym roku.
Planowane są koncerty pamięci Krzysztofa Klenczona w Poznaniu oraz w Warszawie."
__________________________________________________________________________________

poniedziałek, 3 października 2011

Uwaga!!! Wiadomość z ostatniej chwili!!! Tramwaj Klenczona w Gdańsku!

_____________________________________________________________________________

 

We wtorek pierwszy kurs tramwaju im. Klenczona

2011-10-03, Aktualizacja: dzisiaj 08:18

Gabriela Pewińska

Już we wtorek z pętli tramwajowej w Oliwie wyruszy tramwaj im. Krzysztofa Klenczona.


- W przypadającą w tym roku 30 rocznicę śmierci znanego muzyka z inicjatywy Fundacji Sopockie Korzenie w Trójmieście odbyło się kilka głośnych imprez upamiętniających artystę. Jedną z ulic w Sopocie nazwano jego imieniem, mural z jego wizerunkiem odsłonięty zostałprzy ulicy Drzymały w Sopocie. W Krzywym Domku odbyła się prapremiera poświęconego mu filmu - "10 w skali Beauforta" - mówi Wiesław Wilczkowiak ze Stowarzyszenia Muzycznego "Christopher" w Gdyni, który, gdy ZKM w Gdańsku ogłosił plebiscyt na patronów kilku nowych tramwajów, jakie niebawem miały pojawić się na ulicach miasta, postanowił zawalczyć o to, by jeden z tramwajów nosił imię jego idola. 


Więcej na:

gdansk.naszemiasto.pl

Więcej wiadomości po odsłonięciu napisu i pierwszym przejeździe!
__________________________________________________________________________________

niedziela, 2 października 2011

Moje wspomnienie o Krzysztofie Klenczonie - Bogdan Brzozowski

__________________________________________________________________________________

foto Marek Karewicz

Muzyka towarzyszyła mi od najmłodszych lat, dzięki radioodbiornikowi Capella i gramofonowi Bambino. Mając 10 lat słuchałem całymi dniami programów, w których występowały tzw. kolorowe zespoły. Słuchałem w zasadzie wszystkiego, traktując zespoły kompaktowo (całościowo), nie wyróżniając w nich poszczególnych muzyków.
W 1969 roku otrzymałem na zakończenie roku szkolnego w nagrodę LP Czerwonych Gitar i to on skierował mnie na tory przyszłych zainteresowań. Dzięki trzyczęściowej okładce, dowiedziałem się wiele o muzykach grających w C. G., ich funkcjach w zespole i preferencjach muzycznych. Pilnie też, od tego momentu, śledziłem prasę z wywiadami i nowościami. W C. G. dominowali dwaj muzycy: Seweryn Krajewski i Krzysztof Klenczon. Ale mnie pociągał ten drugi – ostry, rockowy, doprzodowy.
Na pierwszy kontakt nie musiałem długo czekać. W tym czasie w Krasnymstawie koncertowało wiele kolorowych zespołów, więc koncert C. G. był tylko kwestią czasu. Było to w 1969 roku. Ludzi koło Domu Kultury było jak na wiecu, zespół podjechał eleganckim autobusem - Ikarusem, oczywiście byłem na koncercie i od razu moja uwaga skupiła się na K. K. Dynamiczny sposób jego gry, sposób poruszania się na scenie, ekspresyjne partie solowe gitary, pamiętam do dziś.

Życie w moim powiatowym mieście toczyło się powoli, zgodnie z linią partii. W 1969 roku zdałem do LO i kolejny raz pojechałem na wakacje do Sopotu (tak nawiasem spędzałem tam każde wakacje od 10-go roku życia) i wtedy też miałem możliwość obejrzenia koncertów C.G jeszcze z K.K. W tym czasie posiadałem gitarę pudłową, na której mogłem wygrywać co prostsze przeboje składające się z kilku akordów. Dawało to mi dużą satysfakcję. Ale w Trójmieście zobaczyłem, że świat się kręci inaczej. Tutaj najpierw docierały wszystkie nowości z zachodu w postaci płyt, taśm i periodyków muzycznych.

Obserwując grę K. K. zobaczyłem jak daleko mi do jego umiejętności, jak stoję w miejscu. Tu też dużo dowiedziałem się na temat instrumentów (gitar, wzmacniaczy, efektów). Obserwowałem pracę rąk Krzysztofa i jego technikę gry na gitarze. Wszystkie  te nowości mój umysł notował i pamiętam to do dziś. Po powrocie z Trójmiasta ćwiczyłem te układy najpierw na gitarze pudłowej, z zamontowaną przystawką elektryczną. W LO był już sprzęt muzyczny w postaci elektrycznych gitar Defil i wzmacniacza Regent 60. Ale wykorzystywany był on praktycznie do wykonywania utworów na akademiach patriotycznych i rocznicowych.


Próby utworów rockowych mogliśmy wykonywać po południu, bo dyrekcji nie bardzo podobały się tego typu ekscesy muzyczne. W domu przybyło mi jedno fajne urządzenie: magnetofon ZK-120. Wykorzystywałem go do nagrań, ale wspaniale nadawał się też na przester do radia Capella. Próby musiałem przeprowadzać do 14.45, bo o tej porze wracali sąsiedzi i rodzice, i rzężenie głośników podobne do kobzy, było dla nich nie do zniesienia. Kolega przynosił drugi magnetofon, na który nagrywaliśmy podkład basu i równolegle można było już coś pograć.
Najczęściej ćwiczyłem w czwartki, uciekając z ostatniej lekcji P.O, bo nauczyciel znając moje zacięcie muzyczne po prostu nie wstawiał mi nieobecności i w ten sposób miałem czas na ostre granie. Grałem głównie muzykę polską, a szczególnie Krzysztofa Klenczona.
Gdy w 1970 roku dowiedziałem się, że Krzysztof opuścił Czerwone Gitary, grom spadł na mnie z jasnego nieba. Jak będą grać dalej bez Krzysztofa? - nie wyobrażałem sobie tego! W marcu 1970 roku usłyszałem „10 w skali Beauforta”. Wiedziałem, że to będzie dalej moja muzyka i nie rozczarowałem się. Nowy zespół Trzy Korony wystartował z niezwykłym impetem i dynamiką, a także z oryginalnym brzmieniem. Wiedziałem już, że będzie to zespół mojego życia.

Co roku wakacje spędzałem na wybrzeżu w Sopocie. 14-go lipca 1970 roku po raz pierwszy zobaczyłem zespół Trzy Korony w akcji. Grali w teatrze letnim na Bieruta. W pierwszej części występowali Wiślanie, grali nawet nieźle, ale ja czekałem na drugą część i wreszcie pojawili się. Temperatura na sali była bliska euforii! Zagrali 8 piosenek, wszystkie bisowali. Skład piosenek był następujący:
1. Śmigła Diana
2. Ludzie wśród ludzi
3. Jenny - J. Mayalla
4. Stara Szkapa
5. Ty albo więcej nikt
6. Nie ma cię w moim śnie
7. Kronika podróży
8. 10 w skali Beauforta
Wiedziałem już, na co przeznaczę pieniądze na wyżywienie...
Od 15 do 20 lipca codziennie oglądałem koncerty. Racje żywieniowe nadrobiłem w domu. Obserwowałem zespół na próbach, zapamiętując każde ułożenie palców, potem ćwiczyłem na własnej gitarze. Po powrocie z wakacji przez cały rok słuchałem informacji, nagrywałem nowe utwory Trzech Koron.
Czekałem z niecierpliwością wakacji 1971.
14 lipca przyjechałem do Sopotu i już na dworcu zobaczyłem plakat z informacją, że Trzy Korony grają w klubie za rogiem, przy ulicy Barbary. Pierwszego dnia byłem dwie godziny wcześniej, żeby nie zabrakło dla mnie biletu.
Na scenie, na pierwszy plan wysuwał się wzmacniacz Vox 200 wat i wzmacniacz Dynacord Gigant. O godzinie 19.00 koncert zaczął się kompozycją Korona. Stwierdziłem, stojąc bardzo blisko, że Vox ma potężny wykop i muzyka w takiej dynamice brzmi nieźle. Obok klubu stał zaparkowany samochód Krzysztofa - fiat 125 p, z rejestracją GK 9331. Wewnątrz siedział jego pies.
T. K. zagrały mieszankę swoich przebojów oraz produkcję Mayalla i CCR. Tego roku obejrzałem około 20 koncertów w w/w klubie i w sopockim Non Stopie.

Pamiętam każdy szczegół, gitarę - złotego Gibsona Les Paul, z pierwszym zmienionym kluczem na strunie e 1. Wspaniałe też były atmosfery koncertów. 
W 1972 roku T. K. koncertowały w moim rodzinnym mieście. Wtedy też nagrałem ich koncert na magnetofon Grundig. Koncert ten, co prawda nie w całości przetrwał do dziś i zostało tylko 41 min. zapisu na żywo, ale są tam prawdziwe perełeczki np. Jenny - J. Mayalla.
Podczas krótkiego bytu artystycznego T. K. obejrzałem dwa występy K. K. w marcu w 1970 roku w Telewizyjnej Giełdzie piosenki, występ T. K. w „Ekranie z bratkiem”, występ T. K. w Opolu 70. Zapisałem też ostatnią sesję nagraniową Trzech Koron przed wyjazdem K. K. do USA - z Radiowego magazynu przebojów J. Bromskiego (4 unikalne niepublikowane nagrania są na YT ). Nie zachowały się nagrania T. K. „Stara Szkapa”, „Ballada o gołąbkach”. 
Jednak i tu dopisała mi pamięć i kilka lat temu nagrałem je amatorsko. Proszę potraktować je jako ciekawostkę kolekcjonerską i uzupełnienie brakujących nagrań K. K. i Trzech Koron.

I na koniec chciałem opowiedzieć o koncercie K. K. i T. K. w Krasnymstawie 11.02.1972r. Koncert rozpoczynał się o 17.00, ale ja jeszcze o 16.00, przy rozładunku sprzętu, poprosiłem K. K. o możliwość podłączenia Grundiga ZK 120 i nagrania koncertu.
K. K. bez problemu wyraził zgodę. Po koncercie K. K. poprosił mnie i kolegę do garderoby. Tam przesłuchał kilka fragmentów koncertu i udzielił mi krótkiego wywiadu dotyczącego sprzętu, nagrań i planów na przyszłość.
Z rozmowy nie wynikało, że to koniec T. K. (niestety wywiad, wraz z częścią koncertu nie zachował się). Dzięki temu nagraniu, przez wiele tygodni rozkoszowałem się nagraniami koncertowymi sam i z przyjaciółmi, (to dzięki kopii kolegi A. B. zachowało się 41 min koncertu obecnie).
Najwięcej antenowego czasu poświęcał wg. mnie K. K. red. Jacek Bromski. Nie było niedzieli, by w Radiowym Magazynie przebojów nie zagościł jakiś smaczek K. K. i T. K.
Na początku kwietnia 1972 r. dotarła do mnie smutna wiadomość, o pożegnalnej trasie K. K. i N. Cz. oraz wyjeździe K. K. do USA.
Pożegnalną sesję z RMP nagrywałem ze łzami w oczach. Fragment pożegnalnego koncertu z Kroniki Filmowej w maju, obejrzałem kilka razy dzięki uprzejmości pań bileterek z mojego kina.
Pojechałem co prawda, na coroczne wakacje do Sopotu, ale wszystko przypominało mi K. K. Pobyt był b. smutny, co prawda obejrzałem parę ciekawych zespołów między innymi Blue Effect i zespół Radima Hladika, ale trzeba było czasu, abym złapał równowagę.
Po powrocie skatalogowałem posiadane nagrania, zapisałem parę tekstów między innymi „Starej Szkapy”, „Gołąbków” i „Ty albo więcej nikt” - którego to utworu szukałem 41 lat!, a który cudownie odnalazł się, dzięki Grzegorzowi Radomskiemu i jest na YT.
W następnych latach rownowaga powróciła, zacząłem słuchać i grać inną muzykę, ale nostalgia za muzyką K. K. pozostała do dziś.
Cóż... fanem K. K. bywa się przez całe życie...

Pozdrawiam serdecznie naczelną red. bloga p. Elę C., małżonkę K. K. - Alicję, współpracowników bloga i fanów K. K.
Piszcie! Na pewno jest jeszcze wiele nieznanych faktów i sytuacji z życia K. K.
Bogdan Brzozowski



Repertuar z Koncertu KK i TK Krasnystaw 11.02.1972
1. Korona
2. Już nie czas
3. Fatalny Dzień
4. Up around the band CCR*
5. Jestem do przodu*
6. Raz na tysiac nocy*
7. Jenny*
8. Blues o niczym*
9. Świecą gwiazdy świecą*
10. Ciuchcia*
Przerwa
1. Dziesięc w skali Beauforta*
2. Czyjaś dziewczyna*
3. Spotkanie z diabłem*
4. Bierz życie jakie jest*
5. Obrazek na ścianie*
6. Statek widmo*
7. Who stop the rain CCR
8. Ballada o gołąbkach
9. Port
10. Nie przejdziemy do historii
Nagrania oznaczone* zachowały się,
reszta uległa skasowaniu
(CCR = Creadence Clearwater Rewiwal)
B. Brzozowski



To jest nagranie Bogdana Brzozowskiego poświęcone KK

___________________________________________________________________________________