wtorek, 30 sierpnia 2011

Czwarty odcinek wspomnień Karola Wargina o Krzysztofie Klenczonie

___________________________________________________________________________




Cd.4 ...Ale II semestr się kończył, wszystkie egzaminy i zaliczenia wypadły
pomyślnie. Czekał nas obóz letni.


Obóz letni odbywaliśmy w Sierakowie. W ramach zajęć
programowych były zajęcia terenowe, pływanie, kajaki, lekkoatletyka, gry
sportowe. Wieczory spędzaliśmy przy ognisku nad jeziorem.



Razem z nami zgodnie zasiadali nasi wychowawcy - kadra obozu. Pamiętam, że byli wśród
nich - nauczyciel pedagogiki, niezwykle ułożony i dowcipny dr
A. Lubowicz, którego z nieznanych powodów od lat przezywano „Pitek",
oraz nasi bezpośredni wychowawcy grup: dr Wiesław Kobrzyński i dr
T. Breguła. Oprócz nas, swoich sił próbowali i inni. Jeden z naszych kolegów
z zespołu tanecznego Andrzej Sałata zgłosił gotowość zaśpiewania włoskiej
"O sole mio ". W pewnym momencie, kiedy podchodził do najwyższych
partii piosenki, przestraszyliśmy się, czy mu się nie zerwie struna głosowa,
ale próba zakończyła się pomyślnie i Andrzej dostał zasłużone brawa.

Najwięcej uciechy dostarczył wszystkim Rysiek Dobrowolski za
swoją "Matyldą". Był to przebój niezwykle popularny w całej Europie.
Rysiek nie znał słów, ale pewnie uważał, że to co umie jest wystarczające.
Zaczął bez podkładu muzycznego:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i przejmujący okrzyk „Every body"
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!"
i znowu okrzyk "Every body". Wykonawca kaleczył strasznie melodię, ale nie wypadało przeszkadzać.
Tymczasem Rysiu kontynuował:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i okrzyk "Every body". Ciągle jakoś nie mogliśmy się doczekać dalszej części piosenki i wtedy ktoś
nagle parsknął śmiechem. Natychmiast to podchwycili inni. Jasne się stało,
że dalszej części nie będzie. Nasz głośny niewymuszony śmiech słychać
było daleko. Jakiś dowcipniś wrzeszczał: Bis! Bis! - powtórzyli inni.
Rysiek, bezkrytycznie przekonany, że w tym co robi jest dobry, znowu
zaczął:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i okrzyk "Every body".
Po wakacjach spotkaliśmy się w Oliwie na III semestrze naszego
ostatniego roku na SNWF. Za niespełna rok mieliśmy uzyskać uprawnienia
nauczycieli wychowania fizycznego z możliwością nauczania w szkole
podstawowej.
W internacie denerwowały nas niektóre punkty obowiązującego
regulaminu, wg którego wolno było przebywać poza akademikiem do 21, a o
22 należało wygasić wszelkie światła w sypialniach. Srogo tego przestrzegał
kierownik internatu Mikołaj Czyżewski, popularnie zwany przez wszystkie
roczniki studenckie Kolą. Internat był zamykany punktualnie i jeśli ktoś się
spóźnił, musiał długo dobijać się, by wkońcu Kola łaskawie otworzył drzwi.
Jeśli spóźnialskiego spotkała reprymenda miał szczęście, gorzej, gdy zapisał
nazwisko, grupę i przekazał wiadomość naszym wychowawcom. Wszystko to nas drażniło. Czuliśmy się dorośli. Kiedyś po 22.00 kiedy kierownik przeszedł się po salach, sprawdził obecność, dopilnował wyłączenie świateł i odszedł uspokojony, nagle na korytarzu od strony sypialni Krzyśka rozległ się szokujący, głośny okrzyk: Kola! Kola!, a po chwili jeszcze raz: Kola!
Nadbiegł podenerwowany kierownik, zapalił światło w jednej sypialni. A tu wszyscy śpią jak susły. Podobnie było w następnych salach.
Winowajcy nie znalazł. My sami dopiero na drugi dziel'! dowiedzieliśmy się, że był to kawał współmieszkańca Krzyśka, nieodżałowanej pamięci Mirka Gościka,

Na Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok rozjechaliśmy się po
swoich domach. Wolne dni minęły szybko i trzeba było wrócić do
rutynowych obowiązków studenta: nauka, treningi sportowe, randki lub próby zespołu tanecznego.
Zespół tańców kaszubskich był zapraszany do zakładów pracy,
Młodzieżowych Domów Kultury.
Choreograf i kierownik zespołu mgr Zofia Łozińska na jednym z
występów pozwoliła Krzyśkowi i mnie, w ramach przerywnika w tańcach, zaśpiewać dla publiczności dwie wybrane piosenki. Efekt był zadowalający.
Od tego czasu śpiewaliśmy już regularnie i zastanawialiśmy się, czy czasem nie jesteśmy już zespołem pieśni i tańca.
Najbardziej, z tego okresu, utkwił mi występ w Domu Kultury w Lęborku. Pozostawiliśmy po sobie miłe, niezapomniane wrażenie, bo kiedy po latach zjawiłem się w Lęborku, jako reprezentant Ogniwa Sopot w tenisie stołowym, nasi przeciwnicy R. Żochowski i J. Staszewski z Pogonii Lębork od razu poznali we mnie partnera z duetu już dobrze znanego Krzysztofa Klenczona.

Zbliżała się wiosna. Na drzewach pojawiły się pąki. Słońce przebiło
się przez warstwę śniegu i ukazały się osuszone przez wiatr płyty
chodnikowe. Na przełomie lutego i marca wszyscy studenci musieli odbyć dwutygodniową praktykę pedagogiczną. Trzeba było w szkołach z dziećmi klas I-VII samodzielnie przeprowadzić odpowiednią ilość godzin lekcyjnych. Studenci przychodzili do opiekuna pedagogicznego naszego roku i wybierali miejsca w szkołach, które wyraziły zgodę na nasze przyjęcie. Zanim zorientowaliśmy się z Krzyśkiem, wszystkie szkoły, które były najbliżej naszego akademika były zarezerwowane. Dla nas wypadło miejsce daleko za sądami na Kartuskiej w Szkole Podstawowej Nr 58 na Siedlcach. Nie było jeszcze przystanku SKM Gdańsk-Żabianka, więc codziennie maszerowaliśmy do pętli w Oliwie, a stąd jeszcze ok. 40 minut trzeba było jechać tramwajem na Siedlce.

Praktyka kończyła się oceną wystawioną przez nauczyciela,
opiekuna z ramienia szkoły oraz metodyka reprezentującego SNWF dr
A. Lubowicza. Doskonale pamiętam, że Krzysiek uzyskał ocenę bardzo
dobrą, a ja tylko dobrą, bo konspekt lekcyjny pokrywał mi się z tokiem
lekcyjnym.Cdn...

___________________________________________________________________________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz