wtorek, 30 sierpnia 2011

Czwarty odcinek wspomnień Karola Wargina o Krzysztofie Klenczonie

___________________________________________________________________________




Cd.4 ...Ale II semestr się kończył, wszystkie egzaminy i zaliczenia wypadły
pomyślnie. Czekał nas obóz letni.


Obóz letni odbywaliśmy w Sierakowie. W ramach zajęć
programowych były zajęcia terenowe, pływanie, kajaki, lekkoatletyka, gry
sportowe. Wieczory spędzaliśmy przy ognisku nad jeziorem.



Razem z nami zgodnie zasiadali nasi wychowawcy - kadra obozu. Pamiętam, że byli wśród
nich - nauczyciel pedagogiki, niezwykle ułożony i dowcipny dr
A. Lubowicz, którego z nieznanych powodów od lat przezywano „Pitek",
oraz nasi bezpośredni wychowawcy grup: dr Wiesław Kobrzyński i dr
T. Breguła. Oprócz nas, swoich sił próbowali i inni. Jeden z naszych kolegów
z zespołu tanecznego Andrzej Sałata zgłosił gotowość zaśpiewania włoskiej
"O sole mio ". W pewnym momencie, kiedy podchodził do najwyższych
partii piosenki, przestraszyliśmy się, czy mu się nie zerwie struna głosowa,
ale próba zakończyła się pomyślnie i Andrzej dostał zasłużone brawa.

Najwięcej uciechy dostarczył wszystkim Rysiek Dobrowolski za
swoją "Matyldą". Był to przebój niezwykle popularny w całej Europie.
Rysiek nie znał słów, ale pewnie uważał, że to co umie jest wystarczające.
Zaczął bez podkładu muzycznego:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i przejmujący okrzyk „Every body"
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!"
i znowu okrzyk "Every body". Wykonawca kaleczył strasznie melodię, ale nie wypadało przeszkadzać.
Tymczasem Rysiu kontynuował:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i okrzyk "Every body". Ciągle jakoś nie mogliśmy się doczekać dalszej części piosenki i wtedy ktoś
nagle parsknął śmiechem. Natychmiast to podchwycili inni. Jasne się stało,
że dalszej części nie będzie. Nasz głośny niewymuszony śmiech słychać
było daleko. Jakiś dowcipniś wrzeszczał: Bis! Bis! - powtórzyli inni.
Rysiek, bezkrytycznie przekonany, że w tym co robi jest dobry, znowu
zaczął:
"Ma-tylda!, Ma-tylda!, Ma-tylda!" i okrzyk "Every body".
Po wakacjach spotkaliśmy się w Oliwie na III semestrze naszego
ostatniego roku na SNWF. Za niespełna rok mieliśmy uzyskać uprawnienia
nauczycieli wychowania fizycznego z możliwością nauczania w szkole
podstawowej.
W internacie denerwowały nas niektóre punkty obowiązującego
regulaminu, wg którego wolno było przebywać poza akademikiem do 21, a o
22 należało wygasić wszelkie światła w sypialniach. Srogo tego przestrzegał
kierownik internatu Mikołaj Czyżewski, popularnie zwany przez wszystkie
roczniki studenckie Kolą. Internat był zamykany punktualnie i jeśli ktoś się
spóźnił, musiał długo dobijać się, by wkońcu Kola łaskawie otworzył drzwi.
Jeśli spóźnialskiego spotkała reprymenda miał szczęście, gorzej, gdy zapisał
nazwisko, grupę i przekazał wiadomość naszym wychowawcom. Wszystko to nas drażniło. Czuliśmy się dorośli. Kiedyś po 22.00 kiedy kierownik przeszedł się po salach, sprawdził obecność, dopilnował wyłączenie świateł i odszedł uspokojony, nagle na korytarzu od strony sypialni Krzyśka rozległ się szokujący, głośny okrzyk: Kola! Kola!, a po chwili jeszcze raz: Kola!
Nadbiegł podenerwowany kierownik, zapalił światło w jednej sypialni. A tu wszyscy śpią jak susły. Podobnie było w następnych salach.
Winowajcy nie znalazł. My sami dopiero na drugi dziel'! dowiedzieliśmy się, że był to kawał współmieszkańca Krzyśka, nieodżałowanej pamięci Mirka Gościka,

Na Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok rozjechaliśmy się po
swoich domach. Wolne dni minęły szybko i trzeba było wrócić do
rutynowych obowiązków studenta: nauka, treningi sportowe, randki lub próby zespołu tanecznego.
Zespół tańców kaszubskich był zapraszany do zakładów pracy,
Młodzieżowych Domów Kultury.
Choreograf i kierownik zespołu mgr Zofia Łozińska na jednym z
występów pozwoliła Krzyśkowi i mnie, w ramach przerywnika w tańcach, zaśpiewać dla publiczności dwie wybrane piosenki. Efekt był zadowalający.
Od tego czasu śpiewaliśmy już regularnie i zastanawialiśmy się, czy czasem nie jesteśmy już zespołem pieśni i tańca.
Najbardziej, z tego okresu, utkwił mi występ w Domu Kultury w Lęborku. Pozostawiliśmy po sobie miłe, niezapomniane wrażenie, bo kiedy po latach zjawiłem się w Lęborku, jako reprezentant Ogniwa Sopot w tenisie stołowym, nasi przeciwnicy R. Żochowski i J. Staszewski z Pogonii Lębork od razu poznali we mnie partnera z duetu już dobrze znanego Krzysztofa Klenczona.

Zbliżała się wiosna. Na drzewach pojawiły się pąki. Słońce przebiło
się przez warstwę śniegu i ukazały się osuszone przez wiatr płyty
chodnikowe. Na przełomie lutego i marca wszyscy studenci musieli odbyć dwutygodniową praktykę pedagogiczną. Trzeba było w szkołach z dziećmi klas I-VII samodzielnie przeprowadzić odpowiednią ilość godzin lekcyjnych. Studenci przychodzili do opiekuna pedagogicznego naszego roku i wybierali miejsca w szkołach, które wyraziły zgodę na nasze przyjęcie. Zanim zorientowaliśmy się z Krzyśkiem, wszystkie szkoły, które były najbliżej naszego akademika były zarezerwowane. Dla nas wypadło miejsce daleko za sądami na Kartuskiej w Szkole Podstawowej Nr 58 na Siedlcach. Nie było jeszcze przystanku SKM Gdańsk-Żabianka, więc codziennie maszerowaliśmy do pętli w Oliwie, a stąd jeszcze ok. 40 minut trzeba było jechać tramwajem na Siedlce.

Praktyka kończyła się oceną wystawioną przez nauczyciela,
opiekuna z ramienia szkoły oraz metodyka reprezentującego SNWF dr
A. Lubowicza. Doskonale pamiętam, że Krzysiek uzyskał ocenę bardzo
dobrą, a ja tylko dobrą, bo konspekt lekcyjny pokrywał mi się z tokiem
lekcyjnym.Cdn...

___________________________________________________________________________________

sobota, 27 sierpnia 2011

Trzeci odcinek wspomnień Karola Wargina - czasy studenckie Krzysztofa Klenczona

___________________________________________________________________________

Cd.3...Kiedy tak wraca się do wspomnień, przed oczami stają i inni
studenci:
Jurek Zarubin, Lora Okrój i Roman Dobień - (późniejsze
małżeństwo), Mirek Gościk, Roman Gajdkowski – „Laluchna", Stanisław
Wach, Heniek Witczak, Piotr Kaczanowski, Włodek Frankowski, Krystyna
Staszewska, Hania Sykieta, Maryla Szymaniak. Nie sposób wszystkich
wymienić, tym bardziej że chciałbym wrócić do chronologii wydarzeń, które
miały niewątpliwy wpływ na nasze życie i przyszły los, w tym Krzysztofa
Klenczona.



W lutym 1961 roku odbywaliśmy obóz zimowy w Sudetach, w
pięknym, najdłużej w roku ośnieżonym Zieleńcu.
Po dniu spędzonym na zajęciach narciarskich zwyczajowo
zaglądaliśmy do knajpki na grzane piwo z cukrem, a potem ... za gitarę.
Mieliśmy do dyspozycji świetlicę z estradą. Tam odbywały się studenckie
popisy. Bywało, że ktoś popisywał się przed widownią po raz pierwszy.
Niezwykle mocno zapadła mi do serca liryczna pieśń "Serce nie sługa".
Przepisaliśmy słowa piosenki zaraz po występie kolegi, Krzysiek dobrał
akordy i już po chwili
mieliśmy o jedną piosenkę więcej w swoim
repertuarze.
Do dziś dobrze pamiętam słowa sentymentalnej pieśni "Mruga
gwiazda", którą wykonała jedna z koleżanek.
Do świetlicy przychodziło wielu studentów i studentek, choćby i z
tego względu, że ktoś pragnął być blisko kogoś. Młodość ma swoje prawa.
Natomiast, wg regulaminu obozu, obowiązywał nas zakaz przebywania w
sypialniach osobników płci odmiennej. Nie przestrzeganie zakazu groziło
karnym wydaleniem z Zieleńca. Między domkami krążyła komisja
utworzona z kadry wychowawców, a przewodniczył jej zazwyczaj dr Leon
Baturo, miły skądinąd człowiek.
Z naszych piosenek największym szlagierem stała się "Ballada o
gołębiach" - kabaretowa, alegoryczna opowieść o trójkącie małżeńskim w
świecie ptaków. Ballada kończy się słowami: "Z piosnki morał ten wynika,
nie opuszczaj gołębnika, bo gdy mąż tam, żona tu czasem bywa kukuru.
Kukuru, kukuru, po cichutku kukuru ". Była to ulubiona pieśń dyrektora
SNWF mgr Stanisława Michowskiego i spotykała się z gorącym przyjęciem
całej kadry pedagogicznej.

Kiedy po latach, pracowałem w sopockich szkołach podstawowych
nr l, nr 6, nr 10 niejednokrotnie dedykowałem to miłym paniom
nauczycielkom, czy to z okazji Dnia Nauczyciela, czy też z okazji Dnia
Kobiet.
Po powrocie z Zieleńca do Gdańska-Oliwy trzeba było znowu
zabrać się za pedagogikę, psychologię, anatomię, fizjologię i szereg innych
przedmiotów teoretycznych, a do tego gry zespołowe, pływanie, gimnastyka,
lekkoatletyka. Ale nie tylko nauką człowiek żyje. Mgr Zofia Łozińska,
wspaniały choreograf i pedagog zdecydowała się stworzyć zespół taneczny z
programem tańców kaszubskich. Obaj z Krzyśkiem zgłosiliśmy się na
pierwsze wezwanie. Mieliśmy w tym swój osobisty cel.

Krzysiek stworzył parę ze swoją Basią Żukowską, a ja z Brygidą
Grzegowską, która zaraz po studiach została panią Brygidą Wargin.
Otrzymaliśmy piękne stroje kaszubskie, rozpoczęliśmy żmudne ćwiczenia
układów kolejnych tańców.

Nas to nie zrażało. Albo trzymało się za rączkę
miłą istotę, albo odpoczywało się po wysiłku obok niej...Cdn




_________________________________________________________________________________

piątek, 19 sierpnia 2011

Drugi odcinek studenckich wspomnień Karola Wargina - o Krzysztofie Klenczonie

__________________________________________________________________________________

Początki w Niebiesko Czarnych...


___________________________________________________________________________________

"...Naszymi opiekunkami były wtedy powszechnie lubiane, nieodżałowanej pamięci dr Regina Ziółkowska i jeszcze do dzisiaj spotykana na AWF, której uśmiech nie
schodził z oblicza mgr Irmina Zasadzka. Były wówczas jeszcze bardzo
młode. Przy wyrośniętych chłopakach starały się być groźne, poważne,
zasadnicze.
Nie przychodziło im to łatwo. Jak miały zachować powagę,
kiedy zdarzały się np. takie sceny: wracaliśmy po dniu pracy na obiad,
raptownie wyskakujemy z Krzyśkiem do przodu i idąc w nogę zaczynamy:
"Bo ochotnicza straż pożarna w Kapuścinie
Z odwagi słynie na cały świat.
Bo mają trąbki, mają pompki, mają gaz
Sik, sik! Ole, ole, sik, sik! O Caracas"

Za nami tworzy się rząd i idąc w nogę zaczynamy raz po raz ...
"Bo ochotnicza straż pożarna w Kapuścinie
Z odwagi słynie na cały świat ...
" itd.

Dzieciarnia wiejska przyglądała się nam ze zdumieniem i rozradowaniem na
twarzy.
Słowa piosenki po chwili już wszyscy opanowali. Drzemy się w
niebogłosy, rozglądamy się czy wszyscy nas słyszą. Krzyśka szczególnie
interesowała jedna osoba - Basia Żukowska. Zgrabna blondynka, miła,
sympatyczna, do końca studiów została jedyną wybranką Krzyśka.
Po kolacji zbieraliśmy się niemal w komplecie w pustej stodole.
Krzysiek przygrywał nam do tańca albo decydowaliśmy się na wspólne
śpiewy popularnych piosenek z końca lat 50.
Po powrocie do Oliwy trzeba było przystąpić do nauki i treningów.
Krzysiek doskonalił się w pływaniu, a ja grałem w II-lidze tenisa stołowego
w klubie AZS Politechnika Gdańska. Po kolacji spotykaliśmy się z
Krzyśkiem, wzbogacaliśmy wspólny repertuar, dzieliliśmy się głosami,
zmienialiśmy rytmy piosenek ludowych na popularny twist, Krzysiek cały
czas doskonalił technikę gry, chwyty.
Mieliśmy z Krzyśkiem szczęście do wspaniałych koleżanek i
kolegów. Wielu z nich, spotkanych na uroczystościach 25-lecia A WF
Gdańsk z rozrzewnieniem wspominało czasy SN. Jednym z nas był wówczas
24-1etni „Długas" obecnie prof. dr hab. Janusz Czerwiński aktualny rektor
AWF, znany w całej Europie zawodnik, trener, pedagog i naukowiec.
Pamiętam doskonale, że siadał zazwyczaj w ostatnich ławkach z
kolegą Przydatkiem lub Andrzejem Zgorzelewiczem, kolegą z reprezentacji
Polski w piłce ręcznej. Na zajęciach byli pierwsi i wodzili wesołym
wzrokiem po wchodzących, dowcipnie prowokując do nietypowych zagrań,
kawałów.
Kiedyś czekaliśmy na lekcję języka rosyjskiego. Nauczycielka
weszła. Raptem z tyłu głos: "Babuszka, Babuszkal". Po chwili pozostali
studenci zgodnie podchwycili: „Babuszka. Babuszkal ". Lektorka w
pierwszej chwili odczuła to jak zniewagę, ale błyskawicznie koledzy
wyjaśnili, że chodzi o rosyjską piosenkę, którą wykonuje Krzysiek i Karol.
Nauczycielka nam wybaczyła niestosowne zachowanie. Krzysiek skoczył po
gitarę do internatu i po chwili śpiewaliśmy o staruszce, która nie chciała
płacić milicjantowi mandatu, mimo że przeszła jezdnię w niedozwolonym
miejscu. Ta humorystyczna piosenka wychodziła nam niezwykle równo, a
wykonaniu towarzyszyła dwugłosowość od pierwszej po ostatnią nutę.
Potem zaśpiewaliśmy inne piosenki rosyjskie, których nie brakowało w
moim repertuarze. Od tego dnia przydomek „Babuszka" przywarł na stałe do
naszej rusycystki.
Lekcję śpiewu prowadził mgr F.Wierzbicki. Najważniejszy dla
niego był zeszyt, a w nim podkreślenia, szlaczki, obrazki wycinane z gazet,
kaligraficzne pismo itp. Należało się uczyć na pamięć piosenek, które przez
pół lekcji dyktował. Przy takich kryteriach ocen dziewczęta miały piątki, a
chłopcy czwórki, trójki a nawet dwójki.
Śmiechu było co niemiara, gdy 2-kę dostał Jurek Detko, już
wówczas doskonały muzyk-klarnecista, obecny kierownik znanego w Polsce
zespołu „Detko Jazz Band".
Z wyraźną awersją podchodził on do szlaczków, wycinanek,
kaligrafii, podkreśleń w zeszycie i innych wymogów nauczyciela. Zresztą
zeszytu w ogóle nie prowadził. W tej sytuacji do indeksu dostała się dwójka
ze śpiewu. Na egzaminie poprawkowym Jurek nie miał zamiaru wyrazić
skruchy, przyszedł bez zeszytu. Kazano mu przygotować się do egzaminu
komisyjnego. Detko podchodząc do drzwi, odwrócił głowę i jak nie palnie:
"Panie profesorze, proszę się do tego egzaminu dobrze przygotować".
Obecnie Jurek Detko stara się być jednym z aktywnych
organizatorów imprez poświęconych Krzysztofowi Klenczonowi. Podobnie
zresztą jak inny kolega z rocznika dr Mirosław Boruszczak.
Aktualnie jest
on kierownikiem Turystyki przy Katedrze Turystyki Rekreacji i Ekologii w
AWF Gdańsk i dziś jak i przed laty widzę go zawsze uśmiechniętego i
dowcipnego.
Wśród nauczycieli akademickich spotkać można koleżanki z SNWF,
brązową medalistkę Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w piłce siatkowej,
obecnie starszego wykładowcę Katedry Gier Zespołowych mgr Jadwigę
Książek-Marko oraz pierwszego polskiego medalistę Mistrzostw Europy w
judo mgr Kazimierza Jaremczaka, byłego kierownika Katedry Sportów
Walki. Krążyła o nim legenda, że sam jeden w Sopocie koło kina „Polonii"
rozgonił  kilkunastoosobową grupę chuliganów.
Niejednokrotnie zastanawialiśmy się, czy dałby on radę Władkowi
Komarowi, członkowi kadry narodowej w lekkoatletyce, a także
reprezentantowi Polski w wadze ciężkiej w boksie w meczu juniorów z
Włochami. Władek był wówczas maturzystą i mieszkał z naszym kolegą z
SN Jurkiem Klockowskim, również kadrowiczem w lekkiej atletyce, a
obecnie trenerem mistrza Polski w rugby "Lechii" Gdańsk." Cdn...



__________________________________________________________________________________

wtorek, 16 sierpnia 2011

Początek... Konkurs Młodych Talentów, Szczecin 62 - wspomnienia Karola Wargina

______________________________________________________________________________

Karol Wargin wspomina start ich duetu i początek kariery muzycznej KK, ale przed Krzysztofem była jeszcze  ...daleka droga.
Po latach nagrał piosenkę, o drodze, która czeka każdego z nas: „Twój czas”, słowa Jonasza Kofty, do muzyki A. Zygierewicza.
Jest to, po Niebieskookiej (nie licząc kolęd i piosenek patriotycznych...) chyba druga piosenka nieskomponowana przez KK, którą włączył do swojego repertuaru.
Słyszałam taką historię nagrania tej piosenki:
Trzy Korony nagrywały w radiowym studio swoje utwory. Usłyszał to... właśnie nie pamiętam Kofta?, czy Zygierewicz? I poprosił Klenczona o nagranie tej piosenki, dając mu tekst i zapis melodii.
Krzysztof zgodził się, szybko nauczył się i nagrał piosenkę, czytając tekst, i a vista akompaniując sobie na gitarze.
Pamięć jest zawodna, historię tę słyszałam przed laty. Może ktoś z zespołu Trzy Korony, opowie o tym dokładniej?



Link do wywiadu z Karolem Warginem, o przyjaźni z Krzysztofem Klenczonem w czasach gdy studiowali w Studium Nauczycielskim w Gdańsku Oliwie i o ich pierwszym sukcesie na FMT w Szczecinie 62, gdzie zajęli II miejsce w kategorii duetów, znajduje się na tym blogu. Podaję jeszcze raz ten link:

Wywiad z Karolem Warginem
Natomiast dziś zaczynamy, udostępnione przez autora, a nadesłane i opracowane przez jego przyjaciela Wiesława Wilczkowiaka - wspomnienia Karola Wargina o dwuletniej przyjaźni z Krzysztofem Klenczonem, opisane w książce: "
Dziś pierwsze 2 strony, c.d.n...


Kim bKrzysztof Klenczon - dzisiejszym 40- i 50-latkom
prz
ypominać nie trzeba.
Lider Czerwonych Gitar, współpracujący wcześniej
z Niebiesko-Cza
rnymi,
był jednym z pierwszych polskich muzyków rockowych czy raczej, jak to się wtedy mówiło i pisało, bigbeatowych.
Zanim
jednak - mówiąc górnolotnie - wstąpił na ścieżki sławy, uczy
ł się w
Studium Naucz
ycielskim Wychowania Fizycznego w Gdańsku-Oliwie. J
ego
kolegą by
ł
tam Karol Wargin, wieloletni działacz sportowy, nauczyciel
akademicki
, aktualnie Kierownik Studium Języków Obcych w A
WF
Gdańsk. Tworzyli duet wokalno-gitarowy Klenczon
-Wargin,
który swego
czasu wzbudza
ł podczas występów wiele emocji. Jego krótkie,
ale warte zapisania dzieje, dzięki uprzejmości Pana Karola, przypominamy w "Panoramie A WF-u".

Dr Krzysztof Zawalski
"PANORAMA
" Pismo AWF-
u Gdańsk
nr
19 - IV-VI. 1997r.

"O Krzysztofie Klenczonie ukazało się wiele opracowań i
monografii. W wielu z nich widoczna jest wyraźna luka w jego życiorysie.
Odnosi się to do lat 1960-62, kiedy Krzysztof studiował w Studium
Nauczycielskim Wychowania Fizycznego w Gdańsku-Oliwie.
Nie każdy "chłopiec z gitarą" robi błyskotliwą karierę. Ci, co wspięli
się na szczyt sławy wiedzą najlepiej, że oprócz wielkiego nakładu pracy i
pełnego zaangażowania, niezwykle ważną rolę odgrywa środowisko, w
którym się obracali oraz okoliczności, jakie towarzyszyły im w życiu.
Takie sprzyjające warunki znalazł Krzysiek na SN i właśnie dzięki
temu absolwent Studium Nauczycielskiego Wychowania Fizycznego mógł z
powodzeniem podjąć i podjął pracę muzyka, wokalisty i kompozytora w
najbardziej popularnych i lubianych zespołach młodzieżowych lat 60-tych.

Uważam za zasadne uzupełnienie braków w zapisach biograficznych
oraz przekazanie czytelnikom atmosfery naszego życia studenckiego w
chronologii wydarzeń. Jestem to winien Krzyśkowi - partnerowi z duetu, a
również wszystkim kolegom i koleżankom z naszego rocznika.

Po zdaniu wstępnych egzaminów teoretycznych i praktycznych w
czerwcu 1960 roku zostaliśmy przyjęci na I rok studiów SNWF w Oliwie.
Obaj znaleźliśmy się na liście studentów, którym przydzielono
akademik, gdyż Krzysztof na stałe był zameldowany w Szczytnie, a ja - w
Warszawie. Wypada mi tutaj przekazać kilka zdań o sobie.
Od l0-tego roku życia po maturę byłem kadetem w Korpusie
Kadetów w Warszawie, którego tradycje sięgały XVIII wieku. W 1956 roku
Korpus Kadetów ze względów politycznych został rozwiązany.
Przez wiele lat byłem solistą chóru Korpusu Kadetów. Wyniosłem
stąd wiele piosenek ludowych, patriotycznych, filmowych, wojskowych,
lirycznych, kabaretowych i innych.
Mój rówieśnik, kolega z plutonu, znakomity przedstawiciel świata
kabaretu Jan Pietrzak, niewątpliwie pamięta nasze występy na akademiach
centralnych w hali "Gwardii" w Warszawie. Na takich uroczystościach
obecni znani byli przedstawiciele świata polityki i kultury, członkowie rządu
z prezydentem Bolesławem Bierutem na czele.
Po jednym z takich występów znana reżyser Wanda Jakubowska
("Ostatni etap") dała najmniejszym kadetom szansę ubiegania się w
zdjęciach próbnych o rolę Karola Świerczewskiego - lata dziecięce, w
realizowanym przez siebie filmie "Żołnierz Zwycięstwa".
Jeden z oficerów - naszych wychowawców z Korpusu Kadetów
dowiózł nas na ul. Łąkową 22 w Łodzi. Adresu nie pomyliłem, chociaż
minęło 45 lat. Nie tak łatwo zapomnieć, jeśli się w wyniku ostrej rywalizacji
wygrało i otrzymało główną dziecięcą rolę. Moje zdjęcia ukazywały się w
tygodnikach, miesięcznikach, recenzjach a przed prapremierą na plakatach
reklamujących film. Rok później zagrałem rolę "Okularnika" w filmie
J. Sternfelda "Zaczarowany rower" (przestrzeganie zasad fair-play podczas
wyścigu dookoła Polski) obok Józefa Nalberczaka, Bogusława Kobieli i
młodziutkich Romana Polańskiego i Andrzeja Kozaka. Podobała mi się
atmosfera pracy filmowej. Myślałem poważnie o karierze aktorskiej, ale po
maturze, zdanej ze średnią 5,0, rodzice mieli względem mnie bardziej
ambitne plany. Miałem "Dyplom Przodownika Nauki i Pracy", co
umożliwiło przyjęcie na Politechnikę Warszawską po zdaniu tylko jednego
egzaminu z matematyki. Zdałem, zostałem przyjęty na Wydział Łączności.
Na wykłady nie chodziłem. Skończyło się na wyjeździe do Gdańska i zdaniu
na SNWF.
Rozpoczął się rok akademicki. Pewnego wieczoru po kolacji w
internacie, wybrałem się pograć w tenisa stołowego, ale stół już był zajęty.
Zwróciłem wówczas uwagę na skromnego, poważnego chłopaka,
siedzącego samotnie w końcu korytarza i podgrywającego na gitarze do
nuconej cichutko nostalgicznej piosenki „Polesia czar", zapewne ulubionego
utworu z dzieciństwa, słyszanego często w domu. Podszedłem do gitarzysty
i poprosiłem o dobranie akordów do "Twist again" - największego przeboju
młodzieżowego owego czasu. Chętnie zgodził się. Ustawił tonację i uderzył
w struny. Spróbowaliśmy zaśpiewać razem. Nieźle wyszło. Potem
próbowaliśmy inne piosenki. Koło nas tworzyła się coraz większa grupka.
Wstaliśmy i ruszyliśmy łącznikiem w stronę żeńskiej części internatu. Na
dźwięk gitary dziewczęta w dresach zareagowały, jak na zaproszenie do
tańca i dołączyły do pochodu. Przed godziną 22.00 trzeba było wracać do
sypialni. Wiadomo, regulamin.
Takie spotkania po kolacji z czasem stały się niepisaną częścią
programu dnia. Więzi koleżeńskie między studentami były niezwykle silne.
Dyskotek przecież jeszcze nie było, lokale zbyt drogie, jak na kieszeń
studenta, treningi odbywały się do kolacji, a telewizor - jeden na cały
internat. Sami musieliśmy sobie organizować czas wolny od zajęć.

Na jesieni 1960 roku, po dwóch miesiącach nauki, studenci I roku
zostali wyznaczeni do prac polowych na wsi. W owych czasach panował
zwyczaj, by co roku wojsko i studenci pomagali PGR w wykopkach.
Dostaliśmy się do jakiejś zapadłej wioski kaszubskiej. Zamieszkaliśmy w
prywatnych gospodarstwach na przestrzeni kilkuset metrów.
Po śniadaniu wychodziliśmy w pole. Ziemniaki zbieraliśmy w
jednakowe płaskie kosze i odnosiliśmy na wozy, gdzie chłopi wydawali nam
karteczki. Obowiązywała określona norma, którą należało wypełnić.
Pamiętam, że dla rozprostowania kości, przeszedłem się kawałek drogi na
rękach. Pracownik PGR był tak zdziwiony, że poprosił o powtórzenie popisu
przy koledze. Prowokacyjnie odpowiedziałem, że będę bardzo zmęczony i
mogę nie wykonać normy. Odrzekli, żebym się o nic nie martwił. Potem
jeszcze dwa razy z zadowoleniem przeszedłem się na rękach. W efekcie
znalazłem się wśród przodowników pracy. Koledzy nie mieli do mnie
pretensji, a pracownicy rolni byli usatysfakcjonowani." Cdn...
__________________________________________________________________________

Karol Wargin i Wiesław Wilczkowiak
___________________________________________________________________________

piątek, 12 sierpnia 2011

Korzenie Rocka

___________________________________________________________________________


Korzenie Rocka

Wywiad z Andrzejem Olechowskim - w pomorska.TV
(link nadesłał Wiesław Wilczkowiak)

Kliknij na napis wyżej: Korzenie Rocka
____________________________________________________________________________

czwartek, 11 sierpnia 2011

Pierwsza audycja Czerwonych Gitar - lato 65, prezentuje Sławomir Pietrzykowski

___________________________________________________________________________

Pierwsza audycja Czerwonych Gitar, nagrana w Polskim Radiu
przez Sławomira Pietrzykowskiego, w 1965 roku, latem.

Zdjęcie pochodzi z popularnego wtedy pisma młodzieżowego Radar

Audycja, której dziś możecie posłuchać na naszym blogu, pochodzi z roku 1965.
Została nagrana przez popularnego w tamtych czasach prezentera Sławomira Pietrzykowskiego.
Znaleźć się w audycji S.P. prezentowanej w późnych godzinach wieczornych, w popularnej „trójce”, znaczyło zaliczyć się do najpopularniejszych zespołów młodzieżowych.
Właśnie powstał zespół Czerwone Gitary...
Dodam, że radiowe nagrania Sławomira Pietrzykowskiego były o wiele lepsze technicznie, od nagrań płytowych. W jego nagraniach bas miał głębię, wokal brzmiał wielowymiarowo, a instrumenty miały świetne barwy. Na płytach wypadało to płasko, niestety...:)
(Kiedyś tak się nagrywało w Polsce: najpierw nagrania w radiu, a potem płytowe.)
Audycja była nagrana na magnetofonie szpulowym zwanym popularnie Tonetką, potem przegrałam ją na kasetę, która zawędrowała ze mną aż do Australii, i z kasety wrzuciłam ją do komputera.
Audycję tę prezentowałam w naszym sydnejskim Radiu 2000FM, teraz udostępniam wszystkim fanom K.K.
Dźwięk trochę zajeżdża, niestety taśmy-staruszki miały po kilkadziesiąt lat...
Ale myślę, że z przyjemnością posłuchacie...
Ela Celejewska


___________________________________________________________________________

czwartek, 4 sierpnia 2011

Wywiad z Alicją Klenczon-Corona, rozmawia Wiesław Wilczkowiak

___________________________________________________________________________



Nagranie z koncertu w 1972 roku, tuż przed wyjazdem KK do USA.
Nagranie Bogdana Brzozowskiego, filmik autorstwa Asi Wawrzyńczyk
___________________________________________________________________________

Z Alicją Klenczon-Corona rozmawia Wiesław Wilczkowiak, wiceprezes stowarzyszenia Muzycznego "Chrostopher" im. Krzysztofa Klenczona w Gdyni


Alicjo, czy znałaś Krzysztofa wcześniej - z estrady? Czy podkochiwałaś się w nim skrycie jak inne nastolatki? Jak doszło do Twojego pierwszego spotkania z Krzysztofem?
Dokładnie 15 stycznia 1965 r. w Sopocie w sławnym Grand Hotelu w dniu pierwszego występu w Non Stopie nowo powstałego zespołu Czerwone Gitary. Jak przez mgłę pamiętam, że zanim zagościłam w Non Stopie, odwiedziłam Algę [popularny, już nieistniejący bar szybkiej obsługi - W.W.] i poczułam na sobie czyjeś spojrzenie; odwróciłam się i zobaczyłam ciemnego, przystojnego, nieznanego mi chłopaka w kożuszku, owiniętego kolorowym moherowym szalikiem, niedbale zawieszonym wokół
szyi, który jakby mnie obserwował. Niestety, nie poznałam wtedy, że to był może jeszcze nie tak sławny, ale zawsze Krzysztof Klenczon, którego już znały polskie dziewczyny...


Ale na tym przecież się nie skończyło...
Po skończeniu występu Czerwonych Gitar, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zjawił się przy naszym stoliku Jurek Szaciłło. Szybko odciągnął mnie od mojego partnera i... przedstawił Krzysztofowi Klenczonowi. Krzysztof był bardzo nieśmiały, ledwo wybąkał zaproszenie w "imieniu całego zespołu Czerwone Gitary" do kawiarni Grand Hotelu. I tak zaczęłam spotykać się z Krzysztofem. Dużo później powstała piosenka "Historia jednej znajomości". Jurek Kossela napisał ją dla Krzysztofa i dla mnie, zresztą słowa były prawdziwe, miałam psa, który nosił gazetę, etc...


Jakim człowiekiem był Krzysztof Klenczon? Krążą legendy, że był zadziorny, ale również romantyczny, szarmancki i lekceważący. Nieśmiały, ale zarazem pewny siebie. Dwie różne osobowości.
Krzysztof był bardzo nieśmiałym chłopakiem, szczególnie w stosunku do dziewcząt; sama tego doświadczyłam na własnej skórze. Na pierwszej randce o mały włos nie runęłam, kiedy spacerowaliśmy po śliskim molu, więc Krzysztof wziął mnie pod rękę... Byłam wkurzona, ale zadowolona jednocześnie, ale on nawet mnie nie pocałował. Odprowadził mnie potem do kolejki elektrycznej (był to ostatni nocny pociąg), ja wsiadłam, a ten wariat w ostatniej chwili wskoczył do wagonu i... odprowadził mnie pod sam dom.


Z czasem poznałaś rodzinę Krzysztofa Klenczona.
Tata Krzysztofa, pan Czesław Klenczon, prowadził w Mikołajkach wytwórnię wód gazowanych, zaopatrującą flotę mazurską w napoje. Mój teść był oficerem AK. Po wojnie w 1945 czy 46 roku został aresztowany przez UB. Trochę siedział, ale miał odpowiadać z wolnej stopy, no i wiedział, co go czeka. Uciekł od rodziny i zaczął się ukrywać pod zmienionym nazwiskiem w Drawsku Pomorskim, aż do 1956 r., kiedy do władzy doszedł Władysław Gomułka. Wtedy wrócił do swojego prawdziwego nazwiska Klenczon. Mój teść był bardzo muzykalny, często śpiewał z Krzysztofem, nauczył Krzyśka m.in. "Polesia czar" - przepiękną piosenkę z Kresów. Dla swojego ukochanego taty Krzysztof skomponował piosenkę "Biały Krzyż", którą zawsze dedykował ojcu oraz wszystkim, którzy walczyli za Polskę niepodległą. Krzysztof, grając w chicagowskich klubach, nie pozwalał ludziom tańczyć ani "Białego Krzyża" ani "Czerwonych maków na Monte Cassino". Po prostu zespół grał, a on nieraz nawet schodził na parkiet i grzecznie prosił tańczących o powrót do stolika.

Czy wasz wyjazd do Ameryki był przemyślaną do końca decyzją? W Polsce Krzysztof rozwijał się muzycznie, miał miliony zagorzałych fanów i nagle musiał wszystko rzucić, zostawić. Zaczynać życie od początku.
Chcieliśmy żyć w wolnym kraju, a nie pod butem komunizmu... Zresztą myśleliśmy też o naszym, wówczas jedynym dziecku Karolinie. Jaką będzie miała przyszłość? Co ją czeka w Polsce?

Z drugiej strony była jego muzyczna kariera.
Krzysztof po odejściu z Czerwonych Gitar założył nowy zespół - Trzy Korony, który rokował sporo nadziei, ale oznaczał dużo pracy z młodymi, niedoświadczonymi członkami zespołu. Pewnego dnia powiedział mi: tutaj w Polsce osiągnąłem już szczyt, nade mną jest już tylko sufit. Chciał spróbować w wolnym kraju, w Ameryce swoich sił. Wiem - mówił - że będzie trudno, ale trzeba zakasać rękawy... i zacząć! Rzeczywiście parę dni po przyjeździe dostał propozycję pracy w zespole muzycznym. Z ochotą ją przyjął i tak zaczęła się jego chicagowska przygoda. Zaczął od polonijnych klubów, potem przeniósł się do amerykańskich.


Wiele lat później to właśnie w Chicago rozegrała się tragedia. Po charytatywnym koncercie w polonijnym klubie Milford doszło do tragicznego w skutkach wypadku samochodowego na ulicach Chicago.
Odzywają się przeokropne wspomnienia, ale spróbuję jakoś odpowiedzieć na to pytanie. Krzysztof występował w klubie Milford, dając wraz z innym znanymi ludźmi estrady charytatywny koncert dla szpitala dziecięcego w Warszawie. Krzysztof od samego początku nie bardzo miał ochotę grać i śpiewać, tym bardziej że był poważnie przeziębiony. Nawet chciał odmówić, ale to koncert charytatywny, więc... zagrał. Po raz ostatni w swoim życiu. Wracaliśmy nad ranem samochodem do domu. Ja prowadziłam. Raptem na jakichś światłach Krzysztof jakby się obudził i zdecydował, że się przesiadamy i on poprowadzi dalej. Obydwoje byliśmy szczupli, zamiana miejsc odbyła się w środku, bez wychodzenia na zewnątrz samochodu. Krzysztof ruszył i może 2-3 minuty później zobaczyłam światła pędzącego na nas samochodu. Huk i dalej nic nie pamiętam. Straciłam przytomność, którą nie wiem po jakim czasie odzyskałam, widząc betonową latarnię przed nami, ludzi coś krzyczących, karetkę pogotowia, straż pożarną... Nie wiem, jakim cudem, ale ja nie miałam żadnych poważniejszych obrażeń. Niestety, Krzysztof nie miał takiego szczęścia i po 40 dniach od wypadku zmarł.

Czy podtrzymujesz przyjaźnie zawarte przez Krzysztofa w Polsce z muzykami z zespołów, w których grał i śpiewał?
Oczywiście, od wielu lat! Myślę też nad utworzeniem muzeum Krzysztofa Klenczona. Do tej pory powstała tylko izba pamięci w Szczytnie. Wiem, że w twoich marzeniach i planach było utworzenie Muzeum Rocka w Gdyni. Życzę zrealizowania tych planów.


Wywiad ukazał się w Dzienniku Bałtyckim 4.07.11
____________________________________________________________________________________



_________________________________________________________________________

wtorek, 2 sierpnia 2011

Pierwsze wspomnienie...

___________________________________________________________________________



Wspomnienie o K. Klenczonie, film "Zagubiona dusza" w całości.

__________________________________________________________________________________

Nie pamiętam Krzysztofa Klenczona w czasach gdy występował, bowiem kiedy
odszedł od nas na zawsze miałam zaledwie sześć lat...
Być może to wyobraźnia podyktowana tym, że wielokrotnie rodzice
rozmawiali o Klenczonie, ale wydaje mi się, że pamiętam jak jeszcze w
Dzienniku Telewizyjnym podali do wiadomości o śmierci Muzyka.
Pamiętam to poruszenie w domu i ...nic z tego nie rozumiałam wówczas.
I pewnie żyłabym sobie w swoim świecie dalej, gdyby nie pewna
noc...

Tejże nocy, a miałam wtedy jakieś 13 lat, moja mama, która tak
często i obrazowo opowiadała mi o Czerwonych Gitarach i jednym,
najprzystojniejszym chłopaku - obudziła mnie grubo po północy, żeby mi
pokazać Klenczona, ponieważ w TV puszczali jakiś dokument o Nim.
Wtedy widziałam Go i słyszałam tak dokładnie, po raz pierwszy.
Od tego momentu moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni -
wiedziałam już jaka muzyka mi w duszy gra, wiedziałam jakim szlakiem
iść.
Zaczęły się gorączkowe poszukiwania, jeszcze kaset magnetofonowych,
odkurzanie starych płyt Czerwonych Gitar.
Krzysztof Klenczon podobał i podoba mi się najbardziej, to co tworzył najlepiej i
najcelniej do mnie przemawia.
Od tamtego momentu zaczęłam być chyba innym człowiekiem...nawet pisałam ogrom wierszy o Klenczonie (które ktoś mi ukradł), zbierałam jakieś wycinki ze starych gazet, zdjęcia mocno sfatygowane.
Zaczęłam żyć muzyką - muzyką Krzysztofa Klenczona. I tak jest do dziś, z tym, że
mamy internet, dostęp do wiadomości jest bardziej prosty, wystarczy
kliknąć kilka razy i załatwione. Wtedy było inaczej.


Nie są to wspomnienia pewnie takie jakbyście chcieli, nie byłam na
żadnym z koncertów Krzysztofa, nie było mi dane poznać Go osobiście, ale
wierzcie mi - Jego muzyka sprawia, że chciałabym być lepszym człowiekiem.

Asia Wawrzyńczyk


Na Naszej Klasie Asia prowadzi stronę fanów Krzysztofa Klenczona, ale żeby tam się dostać, musicie zarejestrować się na portalu NK.
___________________________________________________________________________________

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Wszystkich zapraszamy do współpracy!...

___________________________________________________________________________

Byłeś(-aś) na koncercie Niebiesko Czarnych, Pięciolinii, Czerwonych Gitar, Trzech Koron, na koncercie pożegnalnym, powrocie KK w Sali Kongresowej, czy którymś z występów zespołu KK w Chicago? - napisz o tym, załącz zdjęcie jeśli masz - podziel się! Wyślij na adres kklenczon14@o2.pl
___________________________________________________________________________

Ciekawy klip "10 w skali Beauforta".
Czy ktoś wie, które to z kolei nagranie?


10 w skali Beauforta by darbakan
___________________________________________________________________________

Pomorska.TV

Redaktor Wojtek Korzeniewski rozmawia z Karolem Warginem, który wspomina 2 lata przyjaźni z Krzysztofem Klenczonem. Ich pierwszy sukces na Konkursie Młodych Talentów w Szczecinie w 62 r., gdzie w duecie brawurowo zaśpiewali piosenkę "Pluszowe niedźwiadki" i zajęli drugie miejsce.
Tylko tu możecie posłuchać pełnej wersji piosenki, takiej, w jakiej wykonywał ją duet K. Klenczon i K. Wargin.

http://telewizja.pomorska.tv/index.php?option=com_content&view=article&id=1621%3Akorzenie-rocka&catid=28%3Akorzenie-rocka&Itemid=1

http://szanty24.pl/ocean-wiedzy/historia/wspomnienia-kolegi-z-duetu,3,1,86,38
Wspomnienia Karola Wargina

Link do wywiadu przysłał Wiesław Wilczkowiak - Stowarzyszenie Muzyczne Christopher
_________________________________________________________________________________

Ulica Krzysztofa Klenczona w Sopocie


Ulica Klenczona w Sopocie by tvorozstaje


Pierwszy Non Stop, tuż przy plaży i niedaleko Grand Hotelu,druga połowa lat sześćdziesiątych.Muszę sprostować, nie jest to pierwsza ulica Krzysztofa Klenczona w Polsce. Od kilku lat istnieje ulica jego imienia na warszawskich Bielanach.

Z lewej siostra KK - Hanna, z prawej żona Alicja Klenczon-Corona

 


Po kliknięciu na, fotografie powiększają się
______________________________________________________________________________